Mój weekend pod hasłem „jedzenie na mieście” w dużym skrócie: piątek - urodziny przyjaciółki świętowane z opóźnieniem, sobota - świętowanie faktu, że mój chłop znosi mnie nerwowo już od 2 lat, a dziś z małym opóźnieniem świętujemy urodziny mojej mamy i Dzień Matki. 🎉
Bywa i tak. 🙊
Umówmy się, że to takie ładowanie przed powrotem do dźwigania w przyszłym tygodniu 🏋🏼♀️
A tak na poważnie to wyrosłam już z zamartwiania się takimi błahostkami jak kalorie, kiedy spędzam cudowne chwile z moimi bliskimi. Nie muszę się z tego tłumaczyć, bo to nie jedzenie jest wtedy istotne. 🤷🏽♀️
Dawniej nie cieszyłam się na wyjście do restauracji. Tyle jedzenia, którego dokładnej kaloryczności nie znam?! 🤯
Wtedy nie uznawałam wliczania czegoś na oko. 🙄
Raz podczas rodzinnego wyjścia jeden z członków rodziny zamówił mi dodatkowo frytki. To był zwyczajnie miły gest. Myślicie że zjadłam? Oczywiście, że nie, ani jednej. Do teraz to pamiętam i nadal jest mi źle, że z powodu takiej błahostki sprawiłam komuś kiedyś przykrość. 🥺
Na szczęście teraz już nie przeszukuję menu w poszukiwaniu jak najmniej kalorycznej opcji, która nie zrujnuje mojej diety. Jedząc coś nie rozmyślam bez przerwy o tym, ile to mogło mieć kalorii, na jakiej ilości tłuszczu zostało usmażone etc.
Wybieram to na co mam w danej chwili ochotę i cieszę się towarzystwem osób, z którymi tam jestem, nie rujnując tym samym swojej głowy. 💆🏽♀️
No dobra, tylko do picia zawsze Pepsi Max, ale to tylko przez preferencje smakowe. 🤭
Miłej niedzielki! 💙